poniedziałek, 4 lipca 2016
Wyspa Fulidhoo cz.II
Przybyliśmy na Malediwy w porze deszczowej, a nie zaznaliśmy deszczu ani kropli. Z ciekawości chciałem poznać prawdziwe monsunowe burze, bo taką ścianę wody widziałem tylko w Kuala Lumpur. A tu jak na złość tylko słońce i słońce. Aż do pewnego poranka, gdy zamierzaliśmy się już smarować filtrami do opalania, a Craig, nasz kolega Szkot poszedł po zakupy ponieważ postanowił nauczyć się rozrzutności, gdy na horyzoncie nagle pociemniało i zaczęło granatowieć niebo.
Ledwo zdążyliśmy ze zbieraniem zaimprowizowanego pikniku, gdy zaczęło lać. Lało niezbyt silnie, więc zawiedzeni czekaliśmy na koniec deszczu dyskutując o różnicach w obyczajowości muzułmańskiej i chrześcijańskiej, kiedy Mohamed Naseer, właściciel sklepiku z pamiątkami zaprosił nas na małą ucztę i prezentację swojej rodzinnej posesji.

Bardzo ciekawie rozwijała się wizyta, poznaliśmy żonę Mohameda, jego uroczą roczną córeczkę, jego rodziców, obejrzeliśmy wspaniały ogród z owocami drzewa chlebowego, kokosami i wieloma nieznanymi u nas rzadkimi owocami, ale opowieść dotyczyła przede wszystkim kokosów: ich rodzajów, smaku wody kokosowej na różnych etapach, różnicy pomiędzy pomarańczowym i zielonym, o dojrzałym kokosie i wiórkach, mleczku kokosowym, koprze kokosowej i oleju. Dla Malediwów kokos to sens życia i roślina, którą sadzą, pielęgnują, z niej się utrzymują. Nie mają jednak gajów kokosowych, jakie widywałem w Tajlandii i Malezji. Są raczej swego rodzaju działkowiczami w tym zakresie. Wątpię, żeby na tym zarobili, raczej wszystko robią na własne potrzeby. Nawet plecionki z liści palmowych. 
Zwiedzaniu ogrodu przeszkodził nawrót burzy monsunowej. Weszliśmy do środka domu, gdzie próbowaliśmy różnych miejscowych specjałów, kiedy burza naprawdę się nasiliła. Być może w domu jaki znamy z Polski burza nie robi na nikim wrażenia, ale ich domy to jakieś niskie zabudowania posiadające cienkie ścianki wymurowane z kawałków rafy koralowej, przykryte blachą, o którą dudnią spadające z palm kokosy i chlebowce, a niemiłosierny huk jaki czynią nikogo nie przeraża.

Burza jednak narastała i coraz bardziej zaniepokojeni patrzyliśmy na uginające się palmy. W końcu trzy palmy przewróciły się i spadły na ogród sąsiadujący z ogrodem Mohameda. Okazało się, że ta część należy do jego rodziny i trzeba było natychmiast pomóc im w szybkim odzieraniu zwalonych palm z owoców, zbieraniu z ogródka orzechów i ładowaniu ich na taczkę. Wokół jeszcze szalała burza, palmy uginały się pod ciężarem wiatru, a my usuwaliśmy szkody wśród huku walących o blaszany dach różnorodnych owoców spadających jak pociski. Trzeba przyznać, że kokos spadający z wysokiej palmy to duże zagrożenie dla zdrowia. Odcinane gałęzie palm układaliśmy na stosy, naruszone mury obaliliśmy, żeby nie zwaliły się na dzieci. Nie bardzo rozumiałem, dlaczego nie można bło poczekać na koniec ulewy, ale zdaje się, że chodziło o zbieranie na zasadzie "kto pierwszy, ten ma więcej kokosów". Poniżej jedna z taczek napełniona ocalonymi kokosami i wspólne foto brygady ratunkowej.
Wieczorem podczas pakowania i przygotowywań do opuszczenia wyspy deszcz w końcu ustał. Teraz już wiemy co to "pora deszczowa" i monsun na Malediwach. Można opalać się i narzekać na upały przez kilka dni, ale gdy niebo na horyzoncie robi się granatowe i wiatr się nasila, to trzeba szybko szukać schronienia. I to porządnego.
Wieczorem próbowaliśmy jeszcze łowić ryby z pomostu przystani, ale udały się tylko bezkrwawe łowy. Sfotografowałem niezwykle rzadką płaszczkę orlą (Eagleray). W pobliżu wyspy cumują rozświetlone statki wycieczkowe. Wyjaśniono nam, że to takie statki dyskoteki, z alkoholem na pokładzie. Na żadnej lokalnej wyspie nie ma alkoholu nawet w najbardziej rozrzedzonej postaci, taki to kraj, ale na wyspach-resortach gdzie nie ma lokalnych mieszkańców i na jednostkach pływających już można go sprzedawać.

Rano pożegnalne fotografie na tle hotelu Kinan Retreat, dopinanie bagażu... i Craig wpada na pomysł, że pokaże mi jeszcze pobliską rafę. Trudno... Maski w dłoń, kamera start. Łódź przybywa przecież dopiero za godzinę.

Przy brzegu jak czarna chmura pływa spora ławica ryb. Ja miałem z ławicą małą przygodę, gdyż tysiące ryb osaczone przeze mnie z jednej stopny i płaszczki z drugiej rzuciły się na mnie i wyskoczyły ponad taflę wody. Ciekawie to wyglądało. https://www.youtube.com/watch?v=YEFcnWgU5FQ Pływając w ławicy Craig wpada na pomysł połowu ryb wiaderkiem. Tylko on mógł wpaść na taki pomysł. Ku uciesze wszystkich obserwujących go mieszkańców poluje z wiadrem na falującą masę. Wynik jest z góry znany. Nawet drapieżniki mają małe szanse z ławicą.
Czas na pożegnanie wyspy i nowych przyjaciół. Łódź z naszego nowego hotelu na wyspie Thinadhoo przypłynęła po nas punktualnie.
Żegnają nas pracownicy hotelu Kinan, Mohamed, a w tle widać jeszcze upartego Szkota z wiadrem. Crazy scottish man.On w końcu też przybiegł się pożegnać. Żal opuszczać Fulidhoo, ale ta wyspa też nadaje się na kilkudniowy pobyt, poznanie kilku plaż, szczątkowej rafy, zwyczajów i obyczajów mieszkańców, ale gdyby nie opieka hotelu, nie mielibyśmy tu co jeść. Kilka sklepików z pamiątkami, podstawowe produkty spożywcze, ze dwie "cafe" czyli restauracje otwierane przeważnie po zmroku. Za to spokój, cisza, egzotyka i dzika przyroda nad i pod wodą.
Czas na wyspę Thinadhoo. Czym nas zaskoczy? Na razie wygodnie, po królewsku na wygodnych materacach płyniemy na dachu potężnej nowoczesnej łodzi z hotelu Plumeria do nowego miejsca pobytu. O kolejnej wyspie wkrótce.

Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Cześć Dariuszu, powiedz mi proszę, czy pisaliście do Plumerii z zapytaniem o możliwość transportu łodzią z Fulidhoo? Nie ma z tym problemu? Jaki jest koszt takiego transportu oraz czy można się umówić na jakąś konkretną godzinę z nimi? np 13-14 czy oni z góry narzucają że ma to być np tylko wyłącznie rano? z góry serdeczne dzięki za Twoją pomoc :)
OdpowiedzUsuńWitam! Z tego co pamiętam, to pisałem z Fulidhoo maila z zapytaniem o możliwość transportu, ponieważ zmienił się nagle rozkład promów, ale długo nie odpowiadali. W końcu zadzwonił do nich chłopak z hotelu Kinan Retreat i dowiedział się, że jest to możliwe i kosztuje 60 USD. Zgodziłem się i ustaliłem godzinę odebrania nas z przystani na Fulidhoo na 10.00. Godzina zależy od nich, ale już na Thinadhoo widziałem, że Plumeria ma minimum dwie takie szybkie wieloosobowe łodzie. Wożą gości hotelowych na wyprawy wędkarskie i zapewniają transfer z lotniska. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń