sobota, 2 lipca 2016

Wyspa Fulidhoo cz.I

O ile na Maafushi można było policzyć na palcach jednej ręki samochody, o tyle na wyspie Fulidhoo nie trzeba niczego liczyć. Nie ma tu samochodów, skuterów, a nawet nie ma rowerów. Tylko łódki. Dopływając tutaj już na promie spotkałem młodego Szkota, który nie umiał ukryć fascynacji tą wyspą. Mieszka tu czasowo, kiedy tylko może to tutaj wraca. To on pokazał mi z dachu promu latające ryby, potem duże stado delfinów, opowiedział o wielkich mantach, większych niż prom na którym płyniemy, a potem o najczystszej wodzie na Malediwach. Właśnie tej w lagunach Fulidhoo. O Craigu jeszcze napiszę, gdyż ta znajomość zaowocowała znacznym poszerzeniem wiedzy o Fulidhoo Prom zabrał nas z Maafushi punktualnie. Pożegnaliśmy uroczy i bardzo pomocny personel hotelu Velana i z ich pomocą dotarliśmy do portu. Prom to bardzo wygodny i tani środek transportu pomiędzy wyspami i atolami. Można podróżować także na dachu, byle zostawić na dolnym pokładzie buty. Służy także do przewozu towarów i zaopatrzenia wysp. Niestety, często zmienia się jego rozkład, a my planowaliśmy według rozkładu rezerwację hoteli. Z powodu Ramadanu znów zmienił się rozkład i nie wiemy, jak dostać się na następną wyspę. Zbliżając się do Fulidhoo widzi się niesamowitą feerię barw Oceanu Indyjskiego. Od granatu przez wszystkie odmiany turkusu, aż do zielonoszmaragdowego koloru wody otaczającej wyspę. Przejrzystość wody też jest duża. Wydaję się o wiele czystsza niż na Maafushi. Już na przystani można obejrzeć duże stado płaszczek. Zwykle też przy brzegu wiruje ławica małych rybek, wyglądająca w szmaragdowej wodzie jak czarna chmura, atakowana co chwila przez stado drapieżników. Takie widowiska na zawołanie przy przystani Fulidhoo. Wystarczy wejść do wody i już pływa się w ławicy małych rybek, zaprzyjaźnionych ze stadem dużych płaszczek Trafiliśmy do hotelu Kinan, bo trudno nie trafić. Jest to nowo wybudowany hotelik oddalony 20 metrów od przystani, najbardziej nowoczesny na tej wyspie. Tutaj wszystko jest blisko. To bardzo mała wyspa. Mieszkańców liczy około 200, długa na ponad pół kilometra, szeroka na 200 m. Poniżej foto hotelu Kinan. Uderza tutaj serdeczność mieszkańców, przeważnie bujających się na zwisających z drzew stołkach hamakowych. Jest tutaj szkoła, meczet z minaretem, boisko i oprócz tego plaże. Ta reprezentacyjna jest publiczna,co oznacza, że nie można tu pokazywać się kobietom w bikini, a ta z drugiej strony jest prywatna i tam można pokazać nieco więcej ciała. Ale ta strona wyspy jest bardziej zaniedbana, plaża zanieczyszczona, kamienista i bardzo wąska o tej porze roku. Wyspa jest stworzona do wypoczynku dla pragnących odosobnienia, ciszy, wtopienia się w barwny lokalny "tłumek". Nie przesadzę, że przez cztery dni byliśmy na wyspie wraz ze Szkotem Craigiem jedynymi obcokrajowcami. Korzystając z pięknej pogody odkrywaliśmy ciekawe laguny, podwodne małe rafki, bo dużej rafy nie ma w pobliżu Fulidhoo. Bardzo przestronna publiczna plaża przy przystani to centrum kulturalne i rozrywkowe wyspy. Na brzegach wyspy czekają ciekawe plaże z lagunami, a tylko "tył" wysepki może nas zaskoczyć brudem i zalaną przez przypływ plażą. Tam zresztą ludność lubi wypalać i wyrzucać śmieci,ie jest to wyspa na długie pobyty, chyba że ktoś przybył tu aby szukać odosobnienia i nie zależy mu na codziennych nowościach i zaskoczeniach. Wyspa jest idealna na trzy lub cztery dni. Rano zaczynamy śniadaniem z obowiązkowym Mas huni, czyli tuńczykiem z cebulką i wiórkami kokosowymi w hotelowym patio. Trwa Ramadan, więc po zmroku jest tu głośno i tłumnie, ale za dnia snują się nieliczni tubylcy. Mamy wrażenie, że wyspa jest nasza. Co kilka godzin głos muezzina przypomina o modlitwie, ale nawet wszystkie hamaki nie są pozajmowane. Wieczorami otwierają się bary i sklepy. Mieliśmy spory kłopot z jedzeniem na Fulidhoo. Gdyby nie bardzo pomocna załoga hotelu Kinan, która zamawiała nam posiłki,to musielibyśmy pościć jak muzułmanie - do zachodu słońca. Sklepiki z pamiątkami otwierają się gdy przypłynie jakiś statek z turystami na kilkugodzinną wycieczkę, ale bary nie. A podobno są dwa. Podobno, bo nagle jakieś podwórko po zmroku zamienia się w bar. I tyle. Wieczorami oglądamy mecze Euro 2016 z mieszkańcami. Szał futbolowy dotarł i tutaj. Jeszcze komentują Copa America, a tu nowa impreza w Europie. W pierwszy wieczór Polska-Portugalia. Na dużym ekranie wyświetlany jest z projektora obraz z satelity. Atmosfera bardziej gorąca niż w domu. Ale tu strefa kibica wyraźnie kibicuje Portugalii. Dumni jesteśmy jednak, że siedzimy jako reprezentanci drugiej drużyny. I serce rośnie, jak prawie na końcu świata wymawiane są nazwiska Lewandowskiego, Błaszczykowskiego i Fabiańskiego. Niestety - przegraliśmy. Ale było gorąco i bardzo blisko do zwycięstwa. Po godzinie 3 nad ranem wyspa jeszcze nie śpi. Dwa dni później obsługa hotelu zaproponuje tylko dla nas występ zespołu złożonego z mieszkańców. Co za wyróżnienie. Na widowni tylko my, a zespół tancerzy i bębniarzy znany na całych Malediwach daje nam popis swoich umiejętności. Występ robi wrażenie. Wciągnęli nas do tańców, ja się wykpiłem koniecznością filmowania, ale Ewa musiała tańczyć. Szybko złapała proste plemienne kroki tego tańca. Thanks for the musicians, dancers, singers and all the staff Kinan Retreat! Tutaj można obejrzeć skrót przedstawienia: https://youtu.be/qjcBxwP-YmE

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz