

Na Thinadhoo jest właściwie tylko jeden hotel. Jeden, ale dobry. Mieszkamy w Plumeria Boutique Guest House (ale ani to butikowy hotel, ani guest house). Jest to obiekt bardzo duży jak na warunki Malediwów i innych małych wysepek. To raczej duży kombinat hotelarsko-gastronomiczno-rekreacyjny. Składa się z dwóch dużych budynków i należy do niego właściwie cały kraniec wyspy. Na fotografii powyżej to ten jasny budynek blisko plaży. Na drugiej fot. widok z pokoju na ocean. Zaś drugi kraniec wyspy porasta mała dżungla ze ścieżkami prowadzącymi na dzikie plaże.

Na pierwszy rzut oka wyspa różni się od Maafushi i Fulidhoo przede wszystkim czystością. Tutaj jest jak na resortowej wyspie. Żadnego plastiku, gruzu, starych szmat i gnijących liści. Panuje porządek, plaże są czyste, zaopatrzone w plastikowe leżaki, mają daszki z liści palmowych, więc jest choćby minimum udogodnień dla turystów. Jest też piękna i rozległa rafa, bo na poprzednich wyspach były tylko obumarłe korale i zniszczone rafki. Widać tez, że mieszka tutaj mniej ludzi. Osiedle lokalnej społeczności jest niewielkie. To zaledwie kilka domów. Chyba nie ma tu szkoły. Wygląda jakby przyjezdnych było więcej od tubylców.

Na fotografii powyżej nasz ulubiona część plaży i rafy. Jest to część wyznaczona jako tzw."bikini beach", gdzie dozwolone są kostiumy kąpielowe. Na reszcie plaż, także przy hotelu można opalać się z zakrytymi ramionami, kolanami itp. Cała wyspa na obwodzie ma ładne plaże, z tym że te najbliżej portu nie mają piasku, tylko gruz rafowy, czyli pokruszone korale. Większość jednak publicznych plaż i "bikini beach" mają piękny piasek, a w trakcie odpływu ukazują niezły obszar wijącego się wśród palm biało-złotego wybrzeża.


Wyspa jest po prostu piękna. Można doszukać się jeszcze kilku niedoskonałości, ale jako publiczna, którą zamieszkują rodowici malediwczycy jest bardzo czysta, zadbana, spokojna, przygotowana dla turystów i nawet są kosze na śmieci. Na poprzednich wyspach odnosiło się wrażenie, że lokalsi mówili sobie:"To co że są śmieci, ale woda i tak czysta, to co że wysypiska i gruz i bałagan, ale to Malediwy! I tak tu przyjedziecie". Na tej wyspie jest przyjemnie. Jest mała dżungla, nastrojowa i romantyczna, pełniąca rolę lokalnego parku. Ścieżki w "dżungli" są szerokie, zagospodarowane i bardzo przyjemnie idzie się w cieniu kłębowiska tropikalnej zieleni na odległy cypel z umiejscowioną tam "Bikini beach".

Na samym cyplu ktoś zbił daszki z liści palmowych i postawił plastikowe leżaki. To wyjątkowe, bo na innych wyspach lokalnych turysta dostaje tylko piasek, wodę i ma sobie jakoś radzić. Nie ma inwencji i przedsiębiorczości w tym narodzie. W takiej Tajlandii już pojawiliby się masażyści, ludzie wynajmujący leżaki i parasole, sprzedawcy lodów, straganiarze z jedzeniem, a tutaj bujają się na swoich bujankach i patrzą w siną dal. Zastanawiają się pewnie, dlaczego taka niesprawiedliwość na świecie, że jeden ma hotel lub restaurację, a drugi nic. Można obejść kilka razy taką wyspę i nie znajdzie się sprzedawcy choćby sataya czy jakiegoś smażonego ryżu. Nie wspomnę już o całkowitym zakazie sprzedaży alkoholu. W Tajlandii też jest zakaz od 14.00 do 17.00. Tylko kto go przestrzega?
Tu funkcjonują przeważnie sklepy z pamiątkami, sprzedające także chemię gospodarczą i ciastka oraz chipsy. Naprawdę trudno poza hotelami znaleźć coś do zjedzenia. Na Thinadhoo jest podobnie. Hotel Plumeria posiada restaurację dla gości, gdzie za 15 dolarów można zjeść porządny zestaw obiadowy. Naprawdę dobre jedzenie i świetnie podane. Ale poza hotelem... Nic.

Chyba najbardziej wyróżnia tę wyspę od poprzednio odwiedzonych rafa koralowa. Rafa na Malediwach jest wszechobecna, bo atole mają laguny i zatoki sprzyjające rozwojowi koralowców, ale coraz częściej na rafy organizuje się dalekie wycieczki dla turystów, ponieważ zadeptuje się rafę przybrzeżną. Na Maafushi i na Fulidhoo były tylko szczątkowe pozostałości po pięknych i kolorowych rybach oraz koralowcach. Zaś na Thinadhoo nie chce się człowiekowi wynurzać spod wody, tak piękne okazy ryb i wspaniała architektura przyrody kryje się tuż pod powierzchnią blisko brzegu, dosłownie 20 metrów od linii brzegowej, do tego na wygodnej głębokości około 1-2 metrów.



To pierwsze wrażenia z pobytu na Thinadhoo i czuję już, że to będzie moja ulubiona wyspa, na którą chętnie bym wrócił w przyszłości. Z hotelu widać kolejną wyspę, która wygląda jak bezludna, z portu rozpościera się widok na wyspę Felidhoo, pełniącą główną rolę na atolu Vaavu. Przenosiny z wyspy na wyspę zabierają jednak dużo czasu i kosztują sporo, więc zapewne pozostaniemy tu jeszcze kilka dni. Znaleźliśmy (można śmiało powiedzieć) mały raj na ziemi.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz