piątek, 3 lutego 2017
Wyspa Dhiffushi (luty 2017)
Z Thulusdhoo promem w ciągu godziny docieramy do Dhiffushi. Ta sama załoga, ten sam prom którym wyruszyliśmy z Male. Sam prom różni się od tych znanych z lipcowego pobytu, bo nie ma drabinki na dach i platformy widokowej. Tylko dolny pokład. Szkoda. Prom to taka duża łódź z dykty i desek, topornie wykończona, podniszczona, ale pływa i jest tania. Na transporcie promem oszczędzamy setki dolarów. Dosłownie. Każdy hotel dowiezie nas do żądanego miejsca i zachęca do podróży ich speedboatem. Ale to kosztuje. OD 40 USD do 150 USD od osoby, a czasem nawet więcej gdy odległość jest znaczna. A prom kosztuje 2 USD, tyle że płynie wolniej. Może to i lepiej, bo gnanie po falach szybką łodzią przypomina jazdę po wertepach bez sprawnych amortyzatorów.
Na promie jest też minisklepik, w którym można nabyć napoje i snacki.
Dhiffushi nie rożni się na pierwszy rzut oka od innych wysp, ale zwiedzając plaże widzi się ich tutaj sporo. Mało jest nieużytecznych rumowisk gruzu i śmieci. Od Resortu Meeru dzieli wyspę tylko kanał podejścia do portu. Resort widać jak na dłoni, a laguna i plaża od jego strony to widok jak w folderach o Malediwach, kwintesencja szmaragdowych płytkich lagun, białych plaż i otaczających je raf koralowych. 
Powyżej resort Meeru oddzielony wąską cieśniną i wyspa Dhiffushi z lotu drona. Plaże otaczają wyspę i przy odpływie są naprawdę spore. Dopiero przy przypływie znikają te od strony zamieszkałych publicznych terenów. Bikini beach znajduje się przy terenach hotelowych oraz na dwóch przeciwległych cyplach wyspy. Hotele wystawiają tam leżaki, parasole, można wypożyczyć sprzęt pływający. Gorzej jest ze snorkelingiem, bo rafy są zniszczone, ryb mało, chociaż widziałem spore stada dużych snapperów i rekinów, a raczej rekinków. Czasem nurkując wśród nich jest się otoczonym całym stadem średnich sztuk, takimi do metra długości.
Na Dhiffushi warto podziwiać zachody słońca. Wyspa powitała nas wspaniałym spektaklem na niebie i podobne nastrojowe wieczory powtarzały się do końca pobytu. Pomimo dużego bałaganu w części zamieszkiwanej przez mieszkańców wspaniałe ogromne palmy przy brzegu nadają kolorytu. Szkoda tylko, że tubylcy nie zdają sobie sprawy z tego, że wystarczy trochę posprzątać i centrum wyspy zamieniłoby się we wspaniałe miejsce do wieczornych spotkań.


Plaże obok hoteli są wspaniałe, jak na warunki wysp lokalnych. Przeważnie tubylcy nie troszczą się one o los turystów i spychają ich na zanieczyszczone brzegi, gdzie plaża znika w czasie przypływu. Na tej wyspie jest inaczej. Plaże pomieszczą sporo turystów i sprzętu typu leżaki i parasole. Ale najważniejsza jest woda - przejrzysta, ciepła, płytka dla dzieci i pogłębiająca się w bezpiecznej odległości od brzegu. Najważniejsze, że można opalać się w bikini. Ta informacja dla kobiet nie na każdej wyspie jest taka oczywista. Tutaj znaki ostrzegają, że nie wolno poruszać się po wyspie w bikini i zachowywać się w sposób niemoralny.
My zatrzymaliśmy się w hotelu Rashu Hiyaa, największym na wyspie, ale nie wiem czy najlepszym. Mają dobrą restaurację więc problem kolacji i obiadów może być rozwiązany, ale za to dość drogo, czyli około 12 USD od osoby. Można u nich zjeść potrawy z tradycyjnej kuchni malediwskiej. Także tutaj króluje tuńczyk i kurczak oraz wszelkiego rodzaju ryby. Nie ma innych restauracji na wyspie. Są tylko przy hotelach. Właściwie to nie ma nawet jadłodajni dla miejscowych. Nie ma kawiarni, lodziarni, piekarni itp punktów, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Są tylko sklepiki z pamiątkami i spożywczo-przemysłowe, ale wyglądają jak nasze sklepy za PRL-u. Kilka podstawowych rzeczy i produktów do gotowania, trochę słodyczy i na tym koniec. Nie ma pieczywa, nie ma po prostu co zjeść oprócz herbatników lub owoców. Owoce zresztą występują w podstawowym zestawie - banan, ananas i... i co do do reszty to trzeba mieć szczęście żeby na coś ciekawego i smacznego natrafić. Planując tutaj podróż lepiej zabrać wszystko do higieny ze sobą, bo na miejscu olejek do opalania kosztuje około 20 USD.
Na wyspie znajduje się farma solarna wytwarzająca elektryczność. Nie widziałem takich rozwiązań na innych wyspach, bo przeważnie miejscowe elektrownie bywały budyneczkami z hałasującym generatorem.
Taka konstrukcja z solarami na dachu wytwarza prąd dla całej wyspy. Pogoda im dopisuje, przeważnie jest słonecznie. Słońca mają dostatek, więc pewnie prąd będą czerpać w przyszłości tylko z tego źródła. Na wyspie jest jeszcze spory szpitalik, co wyróżnia ją od innych na atolu. Wrzucam jeszcze kilka fotografii, ponieważ chcę opublikować odcinek o Dhiffushi jeszcze dzisiaj. Od jutra mogę nie mieć dostępu do internetu, wię dalszy ciąg opisu tegorocznej podróży może pojawić się z opóźnieniem.





Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
zapraszam na Dhiffushi
OdpowiedzUsuńwww.namalediwy.pl