Po przylocie do Male zaskoczyła nas brzydka pogoda. Było po deszczu i myślałem, że to jakieś incydentalne opady, bo przecież jest
high season a nie pora deszczowa. W porze deszczowej (w lipcu 2016) mieliśmy właściwie tylko jeden dzień nieudany z powodu burzy. Teraz jednak nawet nie sprawdzałem prognoz, wierząc w zapewnienia o tym, że najlepszą porą na odwiedzenie Malediwów jest nasza zima, a dokładniej styczeń i luty. Tymczasem dzień po dniu było w styczniu pochmurnie. Nieładnie to wyglądało tylko na fotografiach, ale w praktyce było ciepło, nie padało, a po pierwszym dniu "pochmurnego" plażowania byliśmy czerwoni pomimo kremu z filtrem 50. W pochmurne dni trzeba zaostrzyć czujność, bo już przy poprzednim wyjeździe nas ostrzegano, iż pomimo że słońca nie widać to i tak
"sun is burning". Tak też było na Thulusdhoo, gdy przy pochmurnym niebie i stosowaniu kremu z filtrem po trzech dniach już bardo czerwona skóra zaczęła się zmieniać w pękające bąbelki i schodzić płatami.

Pochmurne niebo nad Thulusdoo.
Słońce pokazywało się już na dłużej w trzecim dniu, w następnych trochę wiało i raz na Dhiffushi polało ostro, ale następne dni były właściwie bezchmurne. Wraz z końcem stycznia chmury monsunowe zniknęły, a my nudząc się już odrobinę na Dhiffushi znaleźliśmy ciekawą ofertę w resorcie
Adaaran Club Rannalhi. Cena za pobyt na pięć dni nie przerażała, a uwzględniając zniżki i ukryte oferty na booking.com dla użytkownika Genius była naprawdę atrakcyjna cenowo w porównaniu z cenami hoteli na "public islands". Postanowiliśmy zanurzyć się w luksusie czterogwiazdkowego resortu. I tu potrzebna jest uwaga co do cen hoteli na Malediwach, ponieważ nie uwzględniają wielu składowych. Te doliczane są w hotelach przy wymeldowaniu. Ceny za noc podawane są netto. Niewliczone do ceny są zwykle: 12% podatek, 6.00 USD opłaty środowiskowej za osobę/noc oraz często opłata za transfer za osobę.

Opłaty za transfer na wyspach publicznych są często mylące, gdyż my postanawiamy przypłynąć (tam gdzie się da) promem za 2 USD a nie za 80 USD hotelowym transferem. Hotele nie mają prawa tego wliczać do pobytu. Ale ta zasada nie dotyczy wysp na które nie dociera prom albo trzeba dolecieć hydroplanem lub liniami
Maldivian. Tam hotele zarabiają na często bardzo drogim transporcie. Zwykle jest to napisane drobnym drukiem. Ale już resorty to zamknięte wyspy przeznaczone tylko dla jednego hotelu i żeby tam dotrzeć musimy wykupić
obowiązkowy transfer. Nie jest to szokująca suma jeśli wybierzemy niezbyt odległy od lotniska resort, ale przy tych odległych może się zdarzyć, że suma za transfer jest wyższa od ceny pobytu, ponieważ te ceny sięgają nawet 500 USD od osoby i może być w to wliczony lot+rejs speedboatem. Na lotnisku w Male resorty mają swoich przedstawicieli i organizują dowóz kilka razy w ciągu dnia. Powrót na lotnisko jest uzależniony od godziny lotu. Trzeba na lotnisko dotrzeć na dwie godziny przed startem. I jeszcze jedna pułapka czyhająca za terminem transfer lub rejs publicznym promem. Są one uzależnione od warunków pogodowych i nie upierałbym się naciskać na kogoś, kto odradza nam w tym dniu rezygnację z rejsu. To dla naszego bezpieczeństwa. Płynęliśmy już w takich warunkach, że zastanawialiśmy się czy ta łódka wytrzyma takie skoki na falach i czy pasażerowie nie powypadają przy wychyłach za burtę. Dlatego trzeba wkalkulować ryzyko dotarcia na lotnisko dokładnie przed odlotem.
Z lotniska zabiera nas speedboat resortu Adaaran i już po 45 minutach szybkiego rejsu ze sporymi podskokami na wzburzonych falach wysiadamy na rajskiej wyspie Rannalhi.



Przeczytałem gdzieś przed wyjazdem, że Malediwy to ostatni kraj, który w naturze wygląda tak jak w katalogach i folderach. Zgadzam się z tym, ale dotyczy to tylko resortów na własnych zamkniętych wyspach. Hotele na wyspach publicznych mogą rozczarowywać położeniem blisko śmietniska, daleko od plaży bikini, w otoczeniu wielu budów lub głośnych miejsc publicznych. Tymczasem w resortach liść spadający z drzewa długo nie poleży, bo już czyha na niego pracownik z grabkami. To samo dotyczy plaży. Jest czysto, roślinność opanowana przez ogrodników, wygrabiona biała plaża, czyli jak w folderach.


Jeszcze jedno rzuca się w oczy w przypadku resortów. A mianowicie nie łowi się tylu ryb prosto z brzegu, nie niszczy się fauny i flory z powodów socjalnych, czyli po prostu w celu zaspokojenia głodu lub na sprzedaż oraz na przynętę. Lepiej też zachowane są rafy, bo nie ma tylu łódek i ludzi deptających dno w poszukiwaniu jedzenia. W resortach jest to zakazane, ryby czują się bezpiecznie i zachowują się jak oswojone. To samo dotyczy ptactwa. Resort wtapia się w przyrodę, widać ingerencję ogrodników i dzięki temu zarabia na turystach, przypływających tutaj aby wtopić się w rajski krajobraz. Na połów ryb turystów zabiera się daleko od brzegu, podczas gdy częstym obrazkiem na wyspach publicznych jest widok mieszkańców łowiących siecią lub wędką, polujących na rafach i szukających owoców morza lub przynęty z trzebionych masowo krabów. Na plaży nie ma podejrzanych rur biegnących z zabudowań do Oceanu, jest oczyszczalnia ścieków i całe zaplecze techniczne z pralniami i systemem utylizacji śmieci aby utrzymać środowisko naturalne w równowadze. Na miejscu trzeba wyprodukować energię elektryczną, odsolić wodę, oczyścić ścieki. Ludność miejscowa na wyspach publicznych ma inne zmartwienia. Poziom ich życia daleko odbiega od resortowych wygód więc traktuje środowisko jako służące przeżyciu. Poluje, wycina, zbiera, wysypuje, wylewa, spala, wyrzuca nie przejmując się zbytnio jak to się odbije na czystości, jak wpłynie na krajobraz i czy przełoży się to na ilość turystów odwiedzających wyspę.

Wygoda to jedno, a koszty to drugie. W resortach wszystko kosztuje. Internet na każde urządzenie, masaże, posiłki dodatkowe, trunki, a nawet jeśli masz wykupioną opcję all inclusive, to trzeba zapłacić za dobrej jakości alkohol. Ale przecież nikt nie zmusza. Także wynajem sprzętu sportowego sporo kosztuje. Warto więc zabrać ze sobą płetwy i przyrządy do nurkowania.



Na rafie otaczającej wyspę można bezpiecznie godzinami nurkować z rurką, będąc otoczonym setkami kolorowych ryb. Z ciekawszych okazów można zobaczyć tu przy brzegu duże mureny, małe płaszczki, małe i duże rekiny rafowe, żółwie, dużą ilość ryb papuzich, spore manty eagle ray oraz całe mnóstwo kolorowych ryb rafowych, charakterystycznych dla całych Malediwów lub Oceanu Indyjskiego.
Filmik z nurkowania 
Filmik z lotu ptaka
Nie ma co się oszukiwać. Wypoczynek w resorcie jest bardzo wygodny, a w porównaniu z wybrzeżami znanych kurortów w Egipcie, Hiszpanii, Tajlandii czy Maroku, ciągnącymi się rzędami i kilometrami plażami pełnymi turytów te malediwskie wyspy przypominają mały raj na ziemi. Spokojny, wygodny, ciepły i malowniczy. Trudno tu o tłumy. Nawet jeśli resorty odwiedzają goście z zewnątrz na dzienny pobyt trudno o zapełnienie plaż. Barierą nie do pokonania jest jednak cena. Warto jednak podczas podróży po wyspach dostać się na dzień lub dwa do resortu. Choćby dla porównania wysp publicznych z tymi turystycznymi. Zamykanie się w resortach też nie jest rozwiązaniem. Nie poznamy wtedy specyfiki życia tubylców, atmosfery zwykłej wyspy z jej zaletami i problemami. Jedno jest pewne, nie ma jednych Malediwów. Dysproporcje w poziomie życia są ogromne, choć czasem resort od publicznej wyspy dzieli tylko kilkanaście metrów.
Więcej fotografii z pobytu styczeń-luty
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń