niedziela, 10 lipca 2016

Na pożegnanie z Malediwami. Prawdy i mity.

I to już koniec malediwskiej przygody. Piszę przygody, ponieważ to była podróż z przygodami, a nie pobyt dwutygodniowy na jednej wyspie-resorcie, gdzie jesteś skazany na wypoczynek w złotej klatce, plażowanie z drinkiem na wygodnych leżakach, ewentualne wycieczki poza wyspę. Takie wypoczywanie jest możliwe, ale bardzo drogie. Jest to jednak rodzaj izolacji od ludności, kultury, zesłanie do raju. Są na pewno dwa rodzaje Malediwów, te dla bogatych i te dla... Miałem użyć słowa biednych, ale biedni raczej tu nie dotrą. Bardzie adekwatne jest słowo "niskobudżetowi turyści". Ale nawet z małym budżetem trzeba na podróż tutaj wydać dwa razy więcej niż na wyjazdy do Tunezji, Maroka czy Egiptu. Trudno stwierdzić jednoznacznie, że Malediwy są drogie. Tanie nie są, ale podróżowanie promami publicznymi, noclegi w guesthousach i hotelach odpowiadają poziomem cen reszcie świata. To Europa jest droga w porównaniu do Malediwów. Tutaj zje się taniej, ceny w sklepach są porównywalne do naszych. Tylko ceny biletów lotniczych mogą stanowić problem, bo trudno kupić bilet do Male poniżej 2000 zł. Nie ma jednych Malediwów! Trzeba uważać na oferty biur podróży, ponieważ wyspa wyspie nierówna, a są nawet na Malediwach miejsca, które nie dorównują urodą naszemu wybrzeżu. Jedno jest tu pewne. Woda będzie ciepła jak w wannie i prawie przeźroczysta. Ryby można obserwować bez zanurzania się, pogoda nawet w czasie pory deszczowej będzie pewniejsza niż w Europie latem. Ale są miejsca, gdzie ilość budów i śmieci może przerażać. Obserwujemy właśnie wyspę-lotnisko Hulhumale. To betonowe nabrzeże z dużą ilością hoteli przypomina każdy nadmorski kurort, ale nie Malediwy. Dodatkowo hoteli w budowie jest znacznie więcej od wybudowanych. Plaża nijaka i zaśmiecona. Woda płytka i nie ma tu rafy. Jeśli tu wylądujecie na wakacje, to Malediwy będą wam się kojarzyć z udręką i nudą. Malediwy to rajskie widoki białych plaż, palm, szmaragdowej, ciepłej i czystej wody. I takie znajdziecie na wielu wyspach albo w wielu resortach. Ale trzeba szukać. I to coraz dalej od stolicy. Blisko stolicy tylko zamknięte i izolowane resorty dbają o plaże i idylliczne klimaty. Reszta wysp publicznych staje się wielkimi placami budów od kiedy zezwolono na większą przedsiębiorczość, zalegają tam śmieci i sterty gruzu. Na fotografiach poniżej też są Malediwy, co więcej zrobiłem je nie dalej niż sto metrów od plaży. Takie widoki nie mają nic wspólnego z folderowymi wyspami, ale w tym kierunku rozwija się tu turystyka. Malediwy to także kraj, który ma kłopoty z całkowitym otwarciem się na turystów. Najpierw oddał im, a raczej największym koncernom turystycznym osobne wyspy, żeby roznegliżowane turystki nie demoralizowały społeczeństwa muzułmańskiego. Następnie dopuścili rozbudowę bazy hotelowej nawet na wyspach publicznych, ale turystów zamyka się na tzw. "bikini beach", czyli wydzielonych plażach, gdzie nikt z tubylców nie zagląda. To często najgorsze plaże na wyspach, najodleglejsze, sąsiadujące z wysypiskami lub spalarniami śmieci. To kraj muzułmański, do tego jeden z najbardziej ortodoksyjnych. Nasza podróż przebiegała w czasie Ramadanu, przez co cały dzień zamknięte były wszystkie sklepiki, jadłodajnie. Gdyby nie obsługa hotelowa, to głodowalibyśmy do zmierzchu jak muzułmanie. Nie ma alkoholu w żadnej postaci, nie ma nawet jedzenia dla turystów. Są za to badziewne pamiątki, bo turysta kojarzy im się z bankomatem, skąd wyciąga się pieniądze w zamian za jakieś świecidełka. W innych azjatyckich krajach meczące staje się odganianie natrętnych sprzedawców, masażystów, naganiaczy do knajpek, a tutaj okazuje się... że tego brakuje. Trzeba zrozumieć trudności tego kraju. To kraj wyspiarski, rozlokowany na ponad tysiącu wysp, stąd wszystkie ich problemy. Skąd ma każda wyspa mieć energie, skąd słodką wodę na prysznice dla turystów, gdzie odprowadzić ścieki z maleńkich wysepek, gdy tak naprawdę nie ma miejsca na nic. I co zrobić ze stertą śmieci, którą codziennie produkuje cały przemysł turystyczny. Dlatego tak często widać chmury dymu nad wyspami, a niektóre z nich zamieniły się niepostrzeżenie w wielkie śmietniska. Poniżej zamieszczam fotografię Maafushi, dużej i ważnej wyspy, nad którą stale unosi się chmura dymu. Dym stale obecny był także na Fulidhoo. Tylko wiatr decydował czym mamy oddychać. Poza tym wyspa jest bardzo zaśmiecona. O ile hotele dbają o swoje ogródki i plaże, to na terenach publicznych jest bardzo brudno. Widać po tych oznakach bezradność służb miejscowych. Nie ma koszy na śmieci, więc ustawiliśmy kiedyś ładnie na murku przy plaży dwie butelki po sokach. Po dwóch dniach stały nadal. Nikt nie zbiera śmieci z terenów publicznych, albo robią to bardzo rzadko. Najgorsze jest w tym skażenie środowiska, bo wrażliwe korale i ryby już właściwie trudno znaleźć na Maafushi. Więc podstawowe pytanie: dla kogo budują te hotele? Kto przyjedzie na martwe rafy i brudne plaże? I jeszcze kilka słów o porze deszczowej. Czerwiec i lipiec to nie szczyt gorszego okresu pogodowego na Malediwach. Ale o tej porze roku spotkały nas tylko dwa dni niepogody, czasem deszczyk znienacka, ale nie robił na nikim wrażenia. Temperatura wysoka, rzadko odczuwało się chłód. Tylko w czasie burzy lub po niej. Upał jest znośny. To nie męczarnia. Około 30-33 stopni. Noce najprzyjemniejsze. Może tylko ocean był bardziej wzburzony. Nie odczuwa się tego na lagunach, bo rafy powstrzymują fale, ale już na promie bardzo buja i huśta. Kilka godzin na rozhuśtanym Oceanie Indyjskim nie należy do przyjemności. Ale da się przeżyć. Nas duże fale zastały na dachu promu. Lepiej nie naśladować. Na dolnym poziomie bezpieczneiej. I jeszcze o stolicy Male. Tutaj naprawdę ciężko pospacerować, zrobić zakupy. Uliczki są wąskie, ruch na drogach niemiłosierny, ilość ludzi, skuterów, samochodów jest nieproporcjonalna do powierzchni, więc na każdym kroku widać przeludnienie. Uliczki są tak wąskie, że trudno wyminąć się dwoma samochodami, a zasady ruchu drogowego nie istnieją. Na skrzyżowaniach spotykają się cztery fale pojazdów i zaczyna się improwizacja. Lepiej uciekać stąd na Hulhumale promem, bo to tylko 15 minut ale na tej wyspie-lotnisku jest przestronniej. Jest tu jakiś nowy ład architektoniczny, są skwery, parki, szerokie aleje, promenady, ale też blokowiska i dużo śmieci oraz wielki plac budowy na nabrzeżu. Pora wracać do domu. I nie myślałem, że to kiedyś powiem: dobrze jest móc wyjechać z raju. Na pewno jednak tu wrócę. Wzbogacony o doświadczenia z poprzedniego wyjazdu. I już na koniec jeszcze jedno spostrzeżenie ze świata zwierząt: nigdzie nie widziałem ani jednego psa. Koty są popularne. A jeśli chodzi o pozostałe zwierzęta, to Malediwy zdumiewają bogactwem ukrytym pod powierzchnią wody: widuje się tu manty, płaszczki, rekiny, duże żółwie, delfiny, latające ryby i całe mnóstwo drobnych i pięknie ubarwionych ryb rafowych. Z tego wszystkiego nie widziałem tylko manty. Może następnym razem. Dodane filmy po powrocie do Polski: Podwodne Nadwodne

środa, 6 lipca 2016

Wyspa Thinadhoo

Na Thinadhoo jest właściwie tylko jeden hotel. Jeden, ale dobry. Mieszkamy w Plumeria Boutique Guest House (ale ani to butikowy hotel, ani guest house). Jest to obiekt bardzo duży jak na warunki Malediwów i innych małych wysepek. To raczej duży kombinat hotelarsko-gastronomiczno-rekreacyjny. Składa się z dwóch dużych budynków i należy do niego właściwie cały kraniec wyspy. Na fotografii powyżej to ten jasny budynek blisko plaży. Na drugiej fot. widok z pokoju na ocean. Zaś drugi kraniec wyspy porasta mała dżungla ze ścieżkami prowadzącymi na dzikie plaże. Na pierwszy rzut oka wyspa różni się od Maafushi i Fulidhoo przede wszystkim czystością. Tutaj jest jak na resortowej wyspie. Żadnego plastiku, gruzu, starych szmat i gnijących liści. Panuje porządek, plaże są czyste, zaopatrzone w plastikowe leżaki, mają daszki z liści palmowych, więc jest choćby minimum udogodnień dla turystów. Jest też piękna i rozległa rafa, bo na poprzednich wyspach były tylko obumarłe korale i zniszczone rafki. Widać tez, że mieszka tutaj mniej ludzi. Osiedle lokalnej społeczności jest niewielkie. To zaledwie kilka domów. Chyba nie ma tu szkoły. Wygląda jakby przyjezdnych było więcej od tubylców. Na fotografii powyżej nasz ulubiona część plaży i rafy. Jest to część wyznaczona jako tzw."bikini beach", gdzie dozwolone są kostiumy kąpielowe. Na reszcie plaż, także przy hotelu można opalać się z zakrytymi ramionami, kolanami itp. Cała wyspa na obwodzie ma ładne plaże, z tym że te najbliżej portu nie mają piasku, tylko gruz rafowy, czyli pokruszone korale. Większość jednak publicznych plaż i "bikini beach" mają piękny piasek, a w trakcie odpływu ukazują niezły obszar wijącego się wśród palm biało-złotego wybrzeża. Wyspa jest po prostu piękna. Można doszukać się jeszcze kilku niedoskonałości, ale jako publiczna, którą zamieszkują rodowici malediwczycy jest bardzo czysta, zadbana, spokojna, przygotowana dla turystów i nawet są kosze na śmieci. Na poprzednich wyspach odnosiło się wrażenie, że lokalsi mówili sobie:"To co że są śmieci, ale woda i tak czysta, to co że wysypiska i gruz i bałagan, ale to Malediwy! I tak tu przyjedziecie". Na tej wyspie jest przyjemnie. Jest mała dżungla, nastrojowa i romantyczna, pełniąca rolę lokalnego parku. Ścieżki w "dżungli" są szerokie, zagospodarowane i bardzo przyjemnie idzie się w cieniu kłębowiska tropikalnej zieleni na odległy cypel z umiejscowioną tam "Bikini beach". Na samym cyplu ktoś zbił daszki z liści palmowych i postawił plastikowe leżaki. To wyjątkowe, bo na innych wyspach lokalnych turysta dostaje tylko piasek, wodę i ma sobie jakoś radzić. Nie ma inwencji i przedsiębiorczości w tym narodzie. W takiej Tajlandii już pojawiliby się masażyści, ludzie wynajmujący leżaki i parasole, sprzedawcy lodów, straganiarze z jedzeniem, a tutaj bujają się na swoich bujankach i patrzą w siną dal. Zastanawiają się pewnie, dlaczego taka niesprawiedliwość na świecie, że jeden ma hotel lub restaurację, a drugi nic. Można obejść kilka razy taką wyspę i nie znajdzie się sprzedawcy choćby sataya czy jakiegoś smażonego ryżu. Nie wspomnę już o całkowitym zakazie sprzedaży alkoholu. W Tajlandii też jest zakaz od 14.00 do 17.00. Tylko kto go przestrzega? Tu funkcjonują przeważnie sklepy z pamiątkami, sprzedające także chemię gospodarczą i ciastka oraz chipsy. Naprawdę trudno poza hotelami znaleźć coś do zjedzenia. Na Thinadhoo jest podobnie. Hotel Plumeria posiada restaurację dla gości, gdzie za 15 dolarów można zjeść porządny zestaw obiadowy. Naprawdę dobre jedzenie i świetnie podane. Ale poza hotelem... Nic. Chyba najbardziej wyróżnia tę wyspę od poprzednio odwiedzonych rafa koralowa. Rafa na Malediwach jest wszechobecna, bo atole mają laguny i zatoki sprzyjające rozwojowi koralowców, ale coraz częściej na rafy organizuje się dalekie wycieczki dla turystów, ponieważ zadeptuje się rafę przybrzeżną. Na Maafushi i na Fulidhoo były tylko szczątkowe pozostałości po pięknych i kolorowych rybach oraz koralowcach. Zaś na Thinadhoo nie chce się człowiekowi wynurzać spod wody, tak piękne okazy ryb i wspaniała architektura przyrody kryje się tuż pod powierzchnią blisko brzegu, dosłownie 20 metrów od linii brzegowej, do tego na wygodnej głębokości około 1-2 metrów. To pierwsze wrażenia z pobytu na Thinadhoo i czuję już, że to będzie moja ulubiona wyspa, na którą chętnie bym wrócił w przyszłości. Z hotelu widać kolejną wyspę, która wygląda jak bezludna, z portu rozpościera się widok na wyspę Felidhoo, pełniącą główną rolę na atolu Vaavu. Przenosiny z wyspy na wyspę zabierają jednak dużo czasu i kosztują sporo, więc zapewne pozostaniemy tu jeszcze kilka dni. Znaleźliśmy (można śmiało powiedzieć) mały raj na ziemi.

poniedziałek, 4 lipca 2016

Wyspa Fulidhoo cz.II

Przybyliśmy na Malediwy w porze deszczowej, a nie zaznaliśmy deszczu ani kropli. Z ciekawości chciałem poznać prawdziwe monsunowe burze, bo taką ścianę wody widziałem tylko w Kuala Lumpur. A tu jak na złość tylko słońce i słońce. Aż do pewnego poranka, gdy zamierzaliśmy się już smarować filtrami do opalania, a Craig, nasz kolega Szkot poszedł po zakupy ponieważ postanowił nauczyć się rozrzutności, gdy na horyzoncie nagle pociemniało i zaczęło granatowieć niebo. Ledwo zdążyliśmy ze zbieraniem zaimprowizowanego pikniku, gdy zaczęło lać. Lało niezbyt silnie, więc zawiedzeni czekaliśmy na koniec deszczu dyskutując o różnicach w obyczajowości muzułmańskiej i chrześcijańskiej, kiedy Mohamed Naseer, właściciel sklepiku z pamiątkami zaprosił nas na małą ucztę i prezentację swojej rodzinnej posesji. Bardzo ciekawie rozwijała się wizyta, poznaliśmy żonę Mohameda, jego uroczą roczną córeczkę, jego rodziców, obejrzeliśmy wspaniały ogród z owocami drzewa chlebowego, kokosami i wieloma nieznanymi u nas rzadkimi owocami, ale opowieść dotyczyła przede wszystkim kokosów: ich rodzajów, smaku wody kokosowej na różnych etapach, różnicy pomiędzy pomarańczowym i zielonym, o dojrzałym kokosie i wiórkach, mleczku kokosowym, koprze kokosowej i oleju. Dla Malediwów kokos to sens życia i roślina, którą sadzą, pielęgnują, z niej się utrzymują. Nie mają jednak gajów kokosowych, jakie widywałem w Tajlandii i Malezji. Są raczej swego rodzaju działkowiczami w tym zakresie. Wątpię, żeby na tym zarobili, raczej wszystko robią na własne potrzeby. Nawet plecionki z liści palmowych. Zwiedzaniu ogrodu przeszkodził nawrót burzy monsunowej. Weszliśmy do środka domu, gdzie próbowaliśmy różnych miejscowych specjałów, kiedy burza naprawdę się nasiliła. Być może w domu jaki znamy z Polski burza nie robi na nikim wrażenia, ale ich domy to jakieś niskie zabudowania posiadające cienkie ścianki wymurowane z kawałków rafy koralowej, przykryte blachą, o którą dudnią spadające z palm kokosy i chlebowce, a niemiłosierny huk jaki czynią nikogo nie przeraża. Burza jednak narastała i coraz bardziej zaniepokojeni patrzyliśmy na uginające się palmy. W końcu trzy palmy przewróciły się i spadły na ogród sąsiadujący z ogrodem Mohameda. Okazało się, że ta część należy do jego rodziny i trzeba było natychmiast pomóc im w szybkim odzieraniu zwalonych palm z owoców, zbieraniu z ogródka orzechów i ładowaniu ich na taczkę. Wokół jeszcze szalała burza, palmy uginały się pod ciężarem wiatru, a my usuwaliśmy szkody wśród huku walących o blaszany dach różnorodnych owoców spadających jak pociski. Trzeba przyznać, że kokos spadający z wysokiej palmy to duże zagrożenie dla zdrowia. Odcinane gałęzie palm układaliśmy na stosy, naruszone mury obaliliśmy, żeby nie zwaliły się na dzieci. Nie bardzo rozumiałem, dlaczego nie można bło poczekać na koniec ulewy, ale zdaje się, że chodziło o zbieranie na zasadzie "kto pierwszy, ten ma więcej kokosów". Poniżej jedna z taczek napełniona ocalonymi kokosami i wspólne foto brygady ratunkowej. Wieczorem podczas pakowania i przygotowywań do opuszczenia wyspy deszcz w końcu ustał. Teraz już wiemy co to "pora deszczowa" i monsun na Malediwach. Można opalać się i narzekać na upały przez kilka dni, ale gdy niebo na horyzoncie robi się granatowe i wiatr się nasila, to trzeba szybko szukać schronienia. I to porządnego. Wieczorem próbowaliśmy jeszcze łowić ryby z pomostu przystani, ale udały się tylko bezkrwawe łowy. Sfotografowałem niezwykle rzadką płaszczkę orlą (Eagleray). W pobliżu wyspy cumują rozświetlone statki wycieczkowe. Wyjaśniono nam, że to takie statki dyskoteki, z alkoholem na pokładzie. Na żadnej lokalnej wyspie nie ma alkoholu nawet w najbardziej rozrzedzonej postaci, taki to kraj, ale na wyspach-resortach gdzie nie ma lokalnych mieszkańców i na jednostkach pływających już można go sprzedawać. Rano pożegnalne fotografie na tle hotelu Kinan Retreat, dopinanie bagażu... i Craig wpada na pomysł, że pokaże mi jeszcze pobliską rafę. Trudno... Maski w dłoń, kamera start. Łódź przybywa przecież dopiero za godzinę. Przy brzegu jak czarna chmura pływa spora ławica ryb. Ja miałem z ławicą małą przygodę, gdyż tysiące ryb osaczone przeze mnie z jednej stopny i płaszczki z drugiej rzuciły się na mnie i wyskoczyły ponad taflę wody. Ciekawie to wyglądało. https://www.youtube.com/watch?v=YEFcnWgU5FQ Pływając w ławicy Craig wpada na pomysł połowu ryb wiaderkiem. Tylko on mógł wpaść na taki pomysł. Ku uciesze wszystkich obserwujących go mieszkańców poluje z wiadrem na falującą masę. Wynik jest z góry znany. Nawet drapieżniki mają małe szanse z ławicą. Czas na pożegnanie wyspy i nowych przyjaciół. Łódź z naszego nowego hotelu na wyspie Thinadhoo przypłynęła po nas punktualnie. Żegnają nas pracownicy hotelu Kinan, Mohamed, a w tle widać jeszcze upartego Szkota z wiadrem. Crazy scottish man.On w końcu też przybiegł się pożegnać. Żal opuszczać Fulidhoo, ale ta wyspa też nadaje się na kilkudniowy pobyt, poznanie kilku plaż, szczątkowej rafy, zwyczajów i obyczajów mieszkańców, ale gdyby nie opieka hotelu, nie mielibyśmy tu co jeść. Kilka sklepików z pamiątkami, podstawowe produkty spożywcze, ze dwie "cafe" czyli restauracje otwierane przeważnie po zmroku. Za to spokój, cisza, egzotyka i dzika przyroda nad i pod wodą. Czas na wyspę Thinadhoo. Czym nas zaskoczy? Na razie wygodnie, po królewsku na wygodnych materacach płyniemy na dachu potężnej nowoczesnej łodzi z hotelu Plumeria do nowego miejsca pobytu. O kolejnej wyspie wkrótce.

sobota, 2 lipca 2016

Wyspa Fulidhoo cz.I

O ile na Maafushi można było policzyć na palcach jednej ręki samochody, o tyle na wyspie Fulidhoo nie trzeba niczego liczyć. Nie ma tu samochodów, skuterów, a nawet nie ma rowerów. Tylko łódki. Dopływając tutaj już na promie spotkałem młodego Szkota, który nie umiał ukryć fascynacji tą wyspą. Mieszka tu czasowo, kiedy tylko może to tutaj wraca. To on pokazał mi z dachu promu latające ryby, potem duże stado delfinów, opowiedział o wielkich mantach, większych niż prom na którym płyniemy, a potem o najczystszej wodzie na Malediwach. Właśnie tej w lagunach Fulidhoo. O Craigu jeszcze napiszę, gdyż ta znajomość zaowocowała znacznym poszerzeniem wiedzy o Fulidhoo Prom zabrał nas z Maafushi punktualnie. Pożegnaliśmy uroczy i bardzo pomocny personel hotelu Velana i z ich pomocą dotarliśmy do portu. Prom to bardzo wygodny i tani środek transportu pomiędzy wyspami i atolami. Można podróżować także na dachu, byle zostawić na dolnym pokładzie buty. Służy także do przewozu towarów i zaopatrzenia wysp. Niestety, często zmienia się jego rozkład, a my planowaliśmy według rozkładu rezerwację hoteli. Z powodu Ramadanu znów zmienił się rozkład i nie wiemy, jak dostać się na następną wyspę. Zbliżając się do Fulidhoo widzi się niesamowitą feerię barw Oceanu Indyjskiego. Od granatu przez wszystkie odmiany turkusu, aż do zielonoszmaragdowego koloru wody otaczającej wyspę. Przejrzystość wody też jest duża. Wydaję się o wiele czystsza niż na Maafushi. Już na przystani można obejrzeć duże stado płaszczek. Zwykle też przy brzegu wiruje ławica małych rybek, wyglądająca w szmaragdowej wodzie jak czarna chmura, atakowana co chwila przez stado drapieżników. Takie widowiska na zawołanie przy przystani Fulidhoo. Wystarczy wejść do wody i już pływa się w ławicy małych rybek, zaprzyjaźnionych ze stadem dużych płaszczek Trafiliśmy do hotelu Kinan, bo trudno nie trafić. Jest to nowo wybudowany hotelik oddalony 20 metrów od przystani, najbardziej nowoczesny na tej wyspie. Tutaj wszystko jest blisko. To bardzo mała wyspa. Mieszkańców liczy około 200, długa na ponad pół kilometra, szeroka na 200 m. Poniżej foto hotelu Kinan. Uderza tutaj serdeczność mieszkańców, przeważnie bujających się na zwisających z drzew stołkach hamakowych. Jest tutaj szkoła, meczet z minaretem, boisko i oprócz tego plaże. Ta reprezentacyjna jest publiczna,co oznacza, że nie można tu pokazywać się kobietom w bikini, a ta z drugiej strony jest prywatna i tam można pokazać nieco więcej ciała. Ale ta strona wyspy jest bardziej zaniedbana, plaża zanieczyszczona, kamienista i bardzo wąska o tej porze roku. Wyspa jest stworzona do wypoczynku dla pragnących odosobnienia, ciszy, wtopienia się w barwny lokalny "tłumek". Nie przesadzę, że przez cztery dni byliśmy na wyspie wraz ze Szkotem Craigiem jedynymi obcokrajowcami. Korzystając z pięknej pogody odkrywaliśmy ciekawe laguny, podwodne małe rafki, bo dużej rafy nie ma w pobliżu Fulidhoo. Bardzo przestronna publiczna plaża przy przystani to centrum kulturalne i rozrywkowe wyspy. Na brzegach wyspy czekają ciekawe plaże z lagunami, a tylko "tył" wysepki może nas zaskoczyć brudem i zalaną przez przypływ plażą. Tam zresztą ludność lubi wypalać i wyrzucać śmieci,ie jest to wyspa na długie pobyty, chyba że ktoś przybył tu aby szukać odosobnienia i nie zależy mu na codziennych nowościach i zaskoczeniach. Wyspa jest idealna na trzy lub cztery dni. Rano zaczynamy śniadaniem z obowiązkowym Mas huni, czyli tuńczykiem z cebulką i wiórkami kokosowymi w hotelowym patio. Trwa Ramadan, więc po zmroku jest tu głośno i tłumnie, ale za dnia snują się nieliczni tubylcy. Mamy wrażenie, że wyspa jest nasza. Co kilka godzin głos muezzina przypomina o modlitwie, ale nawet wszystkie hamaki nie są pozajmowane. Wieczorami otwierają się bary i sklepy. Mieliśmy spory kłopot z jedzeniem na Fulidhoo. Gdyby nie bardzo pomocna załoga hotelu Kinan, która zamawiała nam posiłki,to musielibyśmy pościć jak muzułmanie - do zachodu słońca. Sklepiki z pamiątkami otwierają się gdy przypłynie jakiś statek z turystami na kilkugodzinną wycieczkę, ale bary nie. A podobno są dwa. Podobno, bo nagle jakieś podwórko po zmroku zamienia się w bar. I tyle. Wieczorami oglądamy mecze Euro 2016 z mieszkańcami. Szał futbolowy dotarł i tutaj. Jeszcze komentują Copa America, a tu nowa impreza w Europie. W pierwszy wieczór Polska-Portugalia. Na dużym ekranie wyświetlany jest z projektora obraz z satelity. Atmosfera bardziej gorąca niż w domu. Ale tu strefa kibica wyraźnie kibicuje Portugalii. Dumni jesteśmy jednak, że siedzimy jako reprezentanci drugiej drużyny. I serce rośnie, jak prawie na końcu świata wymawiane są nazwiska Lewandowskiego, Błaszczykowskiego i Fabiańskiego. Niestety - przegraliśmy. Ale było gorąco i bardzo blisko do zwycięstwa. Po godzinie 3 nad ranem wyspa jeszcze nie śpi. Dwa dni później obsługa hotelu zaproponuje tylko dla nas występ zespołu złożonego z mieszkańców. Co za wyróżnienie. Na widowni tylko my, a zespół tancerzy i bębniarzy znany na całych Malediwach daje nam popis swoich umiejętności. Występ robi wrażenie. Wciągnęli nas do tańców, ja się wykpiłem koniecznością filmowania, ale Ewa musiała tańczyć. Szybko złapała proste plemienne kroki tego tańca. Thanks for the musicians, dancers, singers and all the staff Kinan Retreat! Tutaj można obejrzeć skrót przedstawienia: https://youtu.be/qjcBxwP-YmE